Skydive Perris to strefa, na
której dużo się dzieje. W końcu jest to jedna z większych stref w USA i na
świecie. To właśnie tam swoją „siedzibę” ma P3, czyli Kate Cooper & company
– specjaliści od wielkiego, płaskiego spadania. Co roku organizują w Perris
imprezy spadochronowe dla płaskaczy. Jak to wygląda i czy warto tam jechać?
Zaczyna się w maju i trwa z
niewielkimi przerwami trzy tygodnie. W tym czasie odbywają się trzy imprezy,
jedna po drugiej: Big Way Camp, 100-way Camp i ostatnia, najbardziej elitarna, tylko
dla wybranych – Spring Fling Invitational. Można wziąć udział w jednym, dwóch a nawet trzech eventach.
Wszystko zależy od umiejętności, wolnego czasu i oczywiście zasobności portfela.
Bo to nie są tanie rzeczy ;) Informacje na temat cen, terminów, rodzajów, wymagań itp. zajdziecie na stronie www.p3skydiving.com
Ogólnie ceny wahają się od 910$ do 1380$.
Ogólnie ceny wahają się od 910$ do 1380$.
Big Way Camp
Wybierając się do Perris na
imprezę pierwszy raz wypadałoby zacząć od tradycyjnego, otwartego w sumie dla
wszystkich Big Way Campa. Nie jest wymagane jakieś wielkie doświadczenie, chociaż
oczywiście coś tam wypadałoby sobą reprezentować. Osobiście będąc tam pierwszy
raz miałam niewiele ponad 200 skoków i zdarzało mi się latać w grupach. Nie
ukrywam nieco obawiałam się swoich umiejętności. A raczej ich braku. Jednak organizatorzy
są przygotowani na różny poziom uczestników i oprócz skoków nie brakuje teorii
i mnóstwa ćwiczeń naziemnych.
Skoki zaczyna się od mniejszych
grup z jednego samolotu, potem z dwóch. Każdy ma zmienianą pozycję w formacji,
dzięki czemu można spróbować swoich sił w bazie, jako floater czy diver.
Stopniowo grupy łączy się ze sobą w zależności od poziomu uczestników. Na
jednym BWC robiliśmy próby 30way, a w następny roku już spokojnie zamykaliśmy
60way. Co ważne, każdy skok jest dokładnie omawiany przed skokiem (briefing) i
po skoku debriefing). Należałoby rzecz nawet bardzo dokładnie – nic się nie
ukryje. Wszystkie dobre i złe strony skoku omawiane są przez load organizerów,
a konsekwencją widocznych błędów (zapomniał kasku, przeleciał pod formacją, za
szybkie dokowanie i wpadanie w kolegów) może być kara finansowa (zazwyczaj 5$).
Wieczorem za uzbieraną gotówkę kupowane jest piwo dla wszystkich uczestników.
Całkiem przyzwoity zwyczaj.
Kończy się Big Way Camp, potem
dwa, trzy dni przerwy i zaczyna się 100way Camp. Znaczna część
uczestników
pierwszego eventu pojawia się na kolejnym. Oczywiście można być od razu
zakwalifikowanym do 100way, jeśli udowodnimy, że mamy już na tyle wiedzy i
umiejętności. Sam camp wygląda podobnie do poprzedniego, z tą różnicą, że mamy
więcej osób ;) Także istnieje opcja zmiany slotów, jednak nacisk kładziony jest
na złożenie całości.
Spring Fling Invitational
Jeszcze dwa lata temu po 100way
Campie następował 200wy Camp. Jednak okazuje się, że zebranie tak wielu osób stanowi problem.
Stąd od 2012 roku P3 postawiło na inną formułę. 150+ osób i trudne, ciekawe
formacje. W zeszłym roku stworzyli trudną technicznie figurę, w której swój
udział miał Pan R. W tym roku z pewnością zaprezentują coś na co najmniej
równie wysokim poziomie.
Jak taki camp wygląda?
Pierwszego dnia od rana trwa
rejestracja uczestników, rozdawanie koszulek, dopłacanie pieniędzy. Na BWC
można spodziewać się oficjalnego powitania wszystkich, wraz z przedstawieniem
się wszystkich skoczków. Pogadanka o bezpieczeństwie i o podstawowych zasadach
latania w formacjach jest wprowadzeniem do dalszych działań. Potem podział na
grupy (jeśli takowe są), omówienie zadań.
Sam skok – najpierw zapoznanie
się z wyglądem formacji na rysunku, poznanie swojego miejsca w formacji. Następnie
zaczynają się długie i żmudne ćwiczenia naziemne, czyli tzw. „dirt dive”.
Trzeba przyznać, że wszystko omawiane jest szczegółowo, od zajęcia miejsc w
samolocie, poprzez jego opuszczenie, dolecenie do formacji, zadokowanie aż do
bezpiecznego rozejścia i lądowania. Jakby to powiedział Robert B. - "nie ma
lipy!”. Ćwiczy się w kombinezonach, sporo w kaskach, nierzadko ze spadochronami
na plecach. Wszystko fajne, dopóki nie przepieka kalifornijskie słońce. A
organizatorzy nie znają litości. I pomimo, że dirt dive potrafi być nużący,
męczący wszyscy dzielnie w nich uczestniczą. Bowiem nie da się ukryć, że
przekłada się to potem na sukces w powietrzu.
Przed skokiem dirt dive,
wizualizowanie i wspólne oddychanie w samolocie (trochę to sekciarskie, ale
typowe dla P3), skok chwila moment, potem dokładne omówienie tego co wydarzyło
się w powietrzu. Debriefing po skoku jest na wysokim poziomie, pozwala
wyciągnąć wnioski i postawić sobie zadania na następny skok. Będąc tam pierwszy
raz nie wiedziałam, że aż tak dokładnie można omówić jeden skok.
Po skokach wszyscy zbierają się
razem i w typowo amerykański sposób kończy się dzień. „Czy wszyscy się dzisiaj
dobrze bawili??” – pyta Kate. „Taaaaakkkk!!!” – odpowiada jej rozentuzjazmowany
tłum. Do tego brawa dla wszystkich, którzy mają tego dnia urodziny,
bądź zrobili jakąś ładną, okrągłą cyfrę. Często dostępne jest darmowe piwo
(pochodzące z wcześniej wspomnianych kar finansowych), a w czwartek odbywa się
impreza dla wszystkich uczestników przy basenie. Czyli jest w miarę znośnie.
Czy warto?
Oczywiście, że warto! Plusy
wyjazdu do Perris na Big Way Camp:
- doskonalenie swoich
umiejętności latania w formacjach,
- nauka latania w
dużych formacjach,
- pokazanie się w
międzynarodowym towarzystwie skoczków
- nabicie sobie punktów
u Kate, co pomaga potem w dostaniu się na inne większe imprezy
- poskakanie na jednej
z największych stref na świecie
- fajna przygoda i
wycieczka.
Minusy – czy są jakieś
minusy? Hmmmm… dirt dive w słońcu w pełnym sprzęcie czasami może dać w kość.
Lądowania w Perris nie należą do najlepszych, o czym pisaliśmy w poprzednim
artykule. Poza tym minusem dla części
skoczków może być płaskie spadanie. Bo przecież obecnie modne (trandy i jazzy)
jest latanie free, atmo, tracków, a nie płasko! Przecież płasko skaczą lapsy i
emeryci ;) Płaska tylko do otwarcia. Head up, head down i tracki to świetna
sprawa, jednak duże formacje też nie są takie złe. Może i całość dzieje się
nieco wolniej, jednak zaręczamy Wam, że wcale nie jest to takie proste. I może
skaczą też emeryci, jednak tylko tacy z doświadczeniem, a młodzi skoczkowie też
odnajdą z pewnością urok w utworzeniu na niebie figury wraz z setką innych
osób. A ta radość kiedy okazuje się, że się udało – bezcenna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz