Miasto Perris nie ma
zbyt wiele atrakcji turystycznych do zaoferowania. Sama okolica lotniska także
nie zachęca do spacerów. Ta część Kalifornii niestety nie należy do urokliwych.
Według opinii niektórych osób teren przypomina nieco Afganistan – piaszczysto-kamieniste
wzgórza, duże puste przestrzenie, mało roślinności, piekące bezlitośnie słońce,
przed którym nie ma gdzie się schować. Dodajmy do tego większą część mieszkańców
meksykańskiego pochodzenia, i wysoki poziom przestępczości. Wprost idealne
miejsce na działeczkę! I można chwalić się znajomym posiadaniem ziemi w
Kalifornii.
Za to miłośnicy kuchni
meksykańskiej powinni być usatysfakcjonowani – będąc tam trzeba spróbować
fajitas, sopa de pollo lub burritos. Do tego nachosy z salsą w nieskończonej ilości,
pyszne tortille, guacamole i mnóstwo innych przysmaków. I ogromniaste porcje. W
USA po prostu łatwo zostać grubasem.
Smażing, plażing
Pan R na plaży w Oceanside |
Jeśli mamy nieco więcej
czasu jest szansa zobaczyć ciekawe, przyjemne miejsca. Już godzinę drogi od
Perris znajduje się Oceanside – miejscowość położona jak wskazuje nazwa nad
brzegiem oceanu (tym z lewej strony USA, czyli Spokojnego). Szerokie,
piaszczyste plaże z pewnością przypadną do gustu miłośnikom opalania.
Miasteczko jest klimatyczne, czyste, spokojne, pełne biegających ludzi. Nawet
zastanawialiśmy się, czy tam ktoś chodzi, czy też wszyscy biegają. Ale jakby
nie patrzeć posiadanie plaży zobowiązuje do nieco lepszego wyglądu. Oczywiście
nie jest to jedyna miejscowość nad Oceanem w pobliżu Perris. Można odwiedzić
każdą inną, przejść się plażą, zjeść świeżą rybkę. Jeśli mamy nieco więcej
czasu warto podjechać kawałeczek dalej na południe do San Diego. Osobiście nie
byliśmy w tym mieście (jednak planowaliśmy i przy następnym wyjeździe do Perris
z pewnością je odwiedzimy), ale z posiadanych informacji wiem, że warto się tam
wybrać. Jest to piąte najbogatsze miasto w USA, słynące z pięknych plaż,
łagodnego klimatu, Sea World (wodny park rozrywki ze zwierzątkami), ZOO i Ocean
Beach – hipisowskiej dzielnicy nad oceanem. Oczywiście to tylko kilka z
możliwych atrakcji. Poza tym z San Diego już rzut kamieniem do Meksyku i
miejscowości Tijuana, gdzie toczy się akcja Kac Vegas 3. I tam też z Panem R
pojedziemy.
Los Angeles
Nasze gwiazdy w Los Angeles |
Na wschód od Perris,
oddalone o ok. 1h leży Los Angeles, Miasto Aniołów z Hollywood. Miasto kelnerek
chcących zostać aktorkami, największe w Kalifornii drugie w USA pod względem
ilości ludności. Samo miasto jest po prostu duże i pod względem turystycznym o
dziwo nie zachwyca. Trzeba oczywiście wybrać się na Hollywood Boulevard, gdzie
znajduje się słynna aleja gwiazd. Ale i ona nie zachwyca. Jest to bowiem
normalna ulica z samochodami, sklepikami pełnymi tandetnych pamiątek i mnóstwem
ludzi. Wśród mieszkańców Los Angeles znaczna część jest pochodzenia
latynoskiego, przez co język hiszpański jest równe popularny co angielski. Oczywiście będąc na Hollywood Boulevard warto
zobaczyć na żywo Kodak Theatre (obecnie Dolby Theatre), czyli miejsce gdzie
odbywa się ceremonia wręczenia Oskarów. W samym Los Angeles polecamy jeszcze
China Town, szczególnie ze względu na kuchnię azjatycką, która jakby nie
patrzeć należy do najlepszych na świecie. Nam smakowało. W China Town
natknęliśmy się na ekipę filmową, jak na miasto przodujące w produkcji filmowej
przystało. Gdybyśmy nawet chcieli mogliśmy wziąć udział jako przypadkowi
statyści w tym filmie. Nie skorzystaliśmy jednak z tej szansy, bo woleliśmy iść
na jedzenie :)
Santa Monica Pier |
Tuż obok Los Angeles
jest miasto, które zdecydowanie warto odwiedzić. Santa Monica – śliczne miasto,
położone nad brzegiem oceanu z bulwarem 3rd Street Promenade oraz drewnianym
molo Santa Monica Pier. Słynie ono z nocnego życia, klimatycznych knajpek i
wakacyjnego klimatu. Są miejsca, przepełnione dobrą energią i klimatem i do
nich należy właśnie Santa Monica. Nas urzekło od samego początku w przeciwieństwie
do gwarnego Los Angeles. To miasto coś w sobie po prostu ma. Wieczorny spacer po molo tuż obok
rozświetlonego diabelskiego młyna uważamy na obowiązkowy punkt programu.
Las Vegas i Grand Canyon
Las Vegas Strip |
Miejsca tak znane, że
chyba nie trzeba ich nikomu przedstawiać. Z Perris do jaskini hazardu
dojedziemy w ok. 3,5h. A tam już hulaj dusza, piekła nie ma. Las Vegas to
miasto kiczu, głośne, gwarne, pełne ludzi i atrakcji dla nich przygotowanych.
Hotele przyjmują najróżniejsze formy od wielgachnego MGM, poprzez Sfinksa i
piramidy Egipskie aż po bajeczny Pałac Króla Artura. Hotel proponujemy
zarezerwować wcześniej, żeby nie krążyć i nie szukać na miejscu. Najlepiej
przez jakąś z wielu stron rezerwacyjnych (booking.com, trivago.pl). W Las Vegas
to najlepiej założyć wygodne buty, okulary przeciwsłoneczne i odkrywać uroki
Las Vegas Boulevard. Jego najbardziej znaną częścią jest Las Vegas Strip,
odcinek o długości 6,8 km pełen hoteli, kasyn, sklepów, dyskotek. Na każdym
kroku zaczepiają nas z propozycjami wycieczek, wieczornych koncertów, wstępu do
dyskoteki itp. Osobiście polecamy ostrożnie podchodzić do tych „ulicznych
promocji” i nie brać biletów na wszystkie oferowane atrakcje. I najlepiej nie
grać w trzy karty z lokalnymi naciągaczami, których tam pełno.
Jak już uporamy
się z ludźmi bazującymi na łatwowierności i naiwności przechodzących możemy iść
tracić pieniądze do kasyna. Tych w Las Vegas nie brakuje, bowiem praktycznie
każdy hotel ma swoje kasyno. Ogromne przestrzenie zapełnione jednorękimi
bandytami, stołami do gry w Black Jacka i ruletkę, wyściełane kiczowatymi
dywanami. Kasyna są głośne, świecące, pełne różnych ludzi każdej narodowości.
Wstęp do nich mają tylko osoby powyżej 21 roku życia, podobnie jak to jest z
alkoholem w USA. My do wielbicieli hazardu nie należymy, Pan R postanowił jednak
poświęcić 100 $ na grę w ruletkę. Niestety szczęście nam nie sprzyjało i ani
razu nic nie wygraliśmy. Mimo to wizytę w Las Vegas możemy uznać za udaną. Widzieliśmy
gondole i sztuczną Wenecję w hotelu Venetian, prawie wzięliśmy ślub w Chapel of
Bells w Las Vegas Strip przeszliśmy wzdłuż i wszerz, co odczuliśmy w nogach. Po
jednym dniu i jednej nocy w mieście na pustyni wyruszyliśmy dalej w kierunku
Grand Canyon do Arizony.
Gdzieś między Las Vegas a Zaporą Hoovera |
Sama droga z Nevady do
Arizony robi wrażenie i jest atrakcją samą w sobie. Ogromne przestrzenie, puste
drogi aż po horyzont. Przeogromne! U nas takich nie uświadczysz. Można jechać
wiele mil nie natknąwszy się na ślady ludzi i mijać po tylko stepy, skały,
stepy. Tylko co jakiś czas gdzieniegdzie jest szansa natknąć się na wyglądające
na opuszczone osady albo samotne domy. Albo przyczepy czy jakieś takie dziwne
baraki. Przez drogę często przewalają się takie charakterystyczne dla bajek z
kojotem i strusiem pędziwiatrem krzaki (jak one się nazywają?).
Seligman, przy historycznej Route 66 |
Czas dojazdu to ok. 4,5
h, więc warto wyjechać odpowiednio wcześnie. Ok. 40 km za Las Vegas znajduje
się Zapora Hoovera, swego czasu największa elektrownia wodna na świecie,
obecnie zajmuje 38 miejsce i nadal jest ogromną betonową konstrukcją wartą
zobaczenia. Po drodze znajdują się także historyczne odcinki słynnej Route 66,
łączącej swego czasu Chicago z Los Angeles. My zatrzymaliśmy się po drodze w
urokliwym Seligman, gdzie zjedliśmy po amerykańskim hamburgerze w knajpie
prowadzonej przez Niemców. Warto wstąpić, do jakieś miejscowości położonej przy
Route 66, aby poczuć klimat dawnej Ameryki. Zazwyczaj znajdziemy tam
stylizowane knajpki z hamburgerami, ślady bytności Indian, kowbojów albo
Marylin Monroe i Elvisa Presleya.
Jeden z punktów widokowych |
Im bliżej Grand Canyonu
tym więcej drzewek i konkretniejszej roślinności. Najłatwiej do kanionu jest
dojechać od południowej strony drogą 64. Wjazd na teren parku jest płatny od
samochodu i kosztuje 25$. Bilet ważny jest przez tydzień, dostajemy też mapę parku i broszurkę informacyjną. Samochód
zostawiamy na parkingu
i możemy wybrać się na właściwe zwiedzanie. Przeciętny czas jaki trzeba na to poświęcić to 3h. Dla dysponujących czasem i jest możliwość zanocowania na dnie kanionu. Oczywiście najpierw trzeba tam dojść, takie wycieczki trwają ok. 2-3 dni. Jako, że nie byłam nie będę wypowiadać się na temat podróży w głąb Grand Canyonu. Zainteresowanych odsyłam na znalezioną w Internecie stronę o wyprawie w głąb Kanionu
i możemy wybrać się na właściwe zwiedzanie. Przeciętny czas jaki trzeba na to poświęcić to 3h. Dla dysponujących czasem i jest możliwość zanocowania na dnie kanionu. Oczywiście najpierw trzeba tam dojść, takie wycieczki trwają ok. 2-3 dni. Jako, że nie byłam nie będę wypowiadać się na temat podróży w głąb Grand Canyonu. Zainteresowanych odsyłam na znalezioną w Internecie stronę o wyprawie w głąb Kanionu
Będąc w Grand Canyon
nie planowaliśmy co prawda prowadzenia bloga, jednak nagraliśmy wówczas
filmiki, które myślę, są równie dobre jak relacje Wojciecha C. czy Martyny W.
Są to nasze początki, za wszelkie niedociągnięcia przepraszamy. Aczkolwiek to
taka mała odmiana od zdjęć :)
Grand Canyon
czyli kanion przełomu rzeki Kolorado uchodzi za jeden z naturalnych cudów
świata. Rzeczywiście robi wrażenie, a widoki i zmieniające się kolory skał
zapierają dech w piersiach. Każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie – miłośnicy
fauny i flory, przygód, Indian, podróżnicy – wszyscy oni powinni być zadowoleni
z wizyty. Co tu dużo mówić – warto! W końcu to jeden z naturalnych cudów
świata. Wszelkie informacje, możliwości zwiedzania, dojazdu znajdziecie na
stronie Parku Narodowego . Tutaj tylko taka mała uwaga odnośnie cen. Bowiem drastycznie wzrastają ceny
wszystkiego im bliżej Grand Canyonu. Paliwo i noclegi szczególne są drogie.
Dlatego proponujemy, w miarę możliwości zanocować gdzieś dalej, ale za rozsądną
cenę.
To nie wszystkie
miejsca, które można odwiedzić będąc na skokach w Perris. Wszystko zależy od
ilości czasu jaki przeznaczymy sobie na podróżowanie. Kalifornia to przecież
jeszcze San Francisco, Park Narodowy Death Valley z charakterystyczną białą
pustynią, Park Narodowy Yosemite, najstarsze i największe na świecie drzewa,
czyli sekwoje. Podróżowanie po USA samochodem jest przyjemne, więc można po
prostu po skokach wsiąść i pojechać gdzie oczy poniosą :)