Skoki nad Atlasem |
Maroko urzekło mnie od drugiego wejrzenia. Od drugiego, jako że podobnie
jak chyba większość turystów z Polski odwiedzających ten kraj za pierwszym
razem, na początku trafiłam do Agadiru, który moim subiektywnym zdaniem jest po
prostu mało urodziwym kurortem. Jeden wielki plac budowy i gruzowisko, brzydka
plaża, słaba infrastruktura i ogólnie nic atrakcyjnego. Na szczęście już na
drugi dzień rano wyjeżdżałam zobaczyć prawdziwe Maroko, to w którym się
zakochałam. Romantyczna Essaouira, zabytkowy Rabat, monumentalna Casablanca,
bezkresna medyna w Fezie, winem płynące Meknes, wydmy Merzougi, wąwóz Dades,
doliny rzeki Ziz i Todra. W Maroku jest tyle do zobaczenia, że długo by tu
wymieniać. Jedno miejsce piękniejsze od drugiego. Już na początku mojej pierwszej
wizyty, wiedziałam, że tam jeszcze wrócę. Od razu powstało również małe
marzenie – jak cudownie byłoby tu sobie skoczyć…
Od marzenia do Beni Mellal
Strefowy Pilatus Porter |
Owa abstrakcyjna wówczas myśl, przerodziła się w plan. Wtedy nie wiedziałam
nawet, czy w Maroku jest w ogóle gdziekolwiek strefa. Na szczęście to łatwo się
w dzisiejszych czasach sprawdza. Szybki rzut oka w internet i okazało się, że i
owszem, niedaleko Marakeszu jest regularna strefa spadochronowa! Niecały rok
później, w środku polskiej zimy i przy mrozach sięgających -20 stopni, leciałam
już tanimi liniami z Londynu w moją drugą (i nie ostatnią) podróż do Maroka, z
kombinezonem i kaskiem w bagażu podręcznym.
Parachute Air Club du Maroc
Na zimowych skokach w Maroku byłam już dwukrotnie. Strefa spadochronowa
PACMA (Parachute Air Club du Maroc) znajduje się tuż za miejscowością Beni Mellal,
jakieś niecałe 200 km na północ od Marakeszu, drogą na Fez. Jak na standardy
marokańskie, 200 km to nie tak daleko. Na lotnisko
naprawdę łatwo trafić. Okazuje się, że PACMA to po prostu miejsce, gdzie zimują
Francuzi. Jak tylko kończy się sezon w Europie, koledzy z Francji robią
przebazowanie i między listopadem i kwietniem skaczą właśnie w Beni Mellal. Tak
więc obowiązujący język na strefie (jak i w całym Maroku) to francuski, no
chyba, że ktoś zna arabski. Z angielskim lekko nie jest, ale da radę,
przynajmniej na lotnisku nie było problemu. O przyjeździe uprzedziliśmy po
prostu przez Facebook’a, pytając czy będzie można sobie ot tak rekreacyjnie
skoczyć i czy będzie można wypożyczyć jakiś sprzęt. Mając w planach nieco
dłuższą wycieczkę na południe, na lotnisku planowaliśmy być nie więcej niż dwa
dni, więc nie warto było tachać własnego sprzętu z Polski.
Strefa w Beni Mellal |
Na miejscu z niczym
nie było problemu. Jechaliśmy z licencją USPA w ręce. Uprzejma (słowa po
angielsku nie mówiąca) Marokanka w quasi-manifeście dała nam standardowe
formularze do wypełnienia, zaplanowała na następny wylot i pokazała które
sprzęty możemy sobie pożyczyć. Trochę duże, ale co tam, na skok krajoznawczy
będą jak znalazł. Ja przynajmniej miałam autentyczny plan delektowania się
widokami malowniczych gór Atlas, frunąc sobie na mojej Elektrze 190. I tak też
właśnie było. Elegancki samolot – Pilatus Porter, w środku AFFy, tracki, na
płasko i na pionowo, standardowa mieszanka stylów. Nie uświadczyliśmy jedynie
tandemów. Wszystko dobrze zorganizowane, bez żadnych niespodzianek. Ceny
standardowe i za skok, i za wypożyczenie, bardzo dobra układalnia w hangarze.
Lotnisko olbrzymie, bez wyraźnie zarysowanych granic, bo z jednej strony po
horyzont rozpościerają się pola i łąki marokańskiego interioru, a z drugiej
wyrastają zbocza Atlasu. Pilatus wspina się na 4000 metrów dość szybko, aż za
szybko, bo lot nad samym Atlasem jest absolutnie cudownym doświadczeniem. Aż
nie chce się wyskakiwać. Widoki po prostu mega, choć na wszelki wypadek, jeśli
jeszcze ktoś na mapę Maroka nie zerkał, warto podkreślić że Beni Mellal jest u
podnóża gór, i oceanu to stąd nie widać ;-) Na wybrzeże jest jakieś pół dnia
drogi.
Lotnisko w Beni Mellal. |
Lotniskowa logistyka
Przerwa na jedzenie |
Kilka słów jeszcze o infrastrukturze na lotnisku i poza. Lotnisko to obiekt
post-wojskowy, więc zaplecze jest solidne. Cały obszar zabudowań (od strony
drogi) jest ogrodzony i strzeżony przez miejscową policję, łącznie z parkingiem,
gdzie przy wjeździe trzeba pokazać paszport. Tak więc ogólnie to teren bardzo
bezpieczny, nic nie ginie, nikt nie zaczepia, wokół tylko spadochroniarze. Obok
hangaru jest namiot gastronomiczny. Wczesnym popołudniem na strefie jest fajrant,
odgórnie zarządzona przerwa obiadowa dla wszystkich, gdzie za dosłownie kilka
euro można się najeść do syta świeżymi tażinami i innymi specjałami kuchni
lokalnej. Ta przerwa obiadowa trwa około godziny. Można, choć nie trzeba
korzystać z poczęstunku, ale na wspólny obiad schodzą się wszyscy tamtejsi
skoczkowie i obsługa strefy, łącznie z pilotem, strefa na ten czas po prostu
przestaje działać. Co do zakwaterowania, to wszyscy Francuzi stacjonują w
jednym z hoteli w mieście (Beni Mellal). Bardzo przyzwoite 4-gwiazdkowe lokum,
lepszego w mieście po prostu nie ma. Dla spadochroniarzy mają tam specjalny
pakiet promocyjny, więc warto zagadać na lotnisku, to pomogą wynegocjować
lepszą cenę. Z hotelu na lotnisko to jakieś niecałe 15 minut drogi autem. Z
wypożyczeniem auta w Maroku nie ma najmniejszego problemu, a przy tamtejszych
odległościach bez pojazdu raczej ciężko.
A po skokach…
Wodospad d'Ouzoud |
Tak więc skakanie w Maroku jest po prostu łatwe, „po europejsku”, tyle że
przy dużo korzystniejszym klimacie i fascynującym otoczeniu. A co robić, jeśli
poza skokami chce się jeszcze zobaczyć kawałek Maroka? Nic prostszego.
Najbardziej oczywistym kierunkiem jest rzecz jasna Marakesz – punkt
obowiązkowy, na zwiedzanie którego trzeba sobie zarezerwować przynajmniej dwa
dni (naprawdę warto zobaczyć i w dzień, i w nocy). Niedaleko Beni Mellal jest
jednak jeszcze jedno absolutnie niesamowite miejsce, z niewiadomych przyczyn
rzadko opisywane w polskich przewodnikach. Dla mnie, najpiękniejsze miejsce w
całym Maroku – Cascades d'Ouzoud. Drugi, po Wiktorii, największy wodospad
Afryki. Miejsce, które naprawdę warto zobaczyć. Lokalny przewodnik za około 10
euro od osoby, zabiera na długi kilkukilometrowy spacer po całej dolinie. W
zależności od predyspozycji osobistych, do wyboru są dwie trasy: krótsza i
łatwiejsza, oraz full package, czyli
około 4 godziny, z mini wspinaczką i przeprawą przez przełomy rzeczne,
namiastką marokańskiego safari i wizytą u miejscowych rastafarian :) Poza sezonem jest tam naprawdę niewielki ruch,
więc przewodnikom się nie śpieszy, makaki (które na 100% się spotka!) się nie płoszą, a osiołki ryczą
jeszcze głośniej. A potem, cóż, albo z powrotem na lotnisko, albo czas na
„berberyjską whisky” i w dalszą drogę.
·
Strefa: PACMA
- Parachute Air Club du Maroc,
· -Miejscowość: Beni Mellal,
Maroko
· -Kiedy jechać:
strefa działa wyłącznie od listopada do kwietnia
·
-Najbliższe lotnisko
międzynarodowe: Marakesz
·
-Samolot: Pilatus Porter
·
-Wysokość skoków: 4000 m
·
-Ceny:
Standardowe, około 100 PLN/skok, można płacić w Euro, tylko gotówką
·
-Język:
francuski, po angielsku da radę J
· -Możliwość
pożyczenia sprzętu: Tak (choć tylko większe czasze, 170+)
· -Zakwaterowanie:
Hotel w Beni Mellal (marokańskie ****, przyzwoity), ok. 15 minut samochodem od
-lotniska
Gorąco polecam :)
Była, skakała i Maroko zwiedzała,
Kasia Pieczka
Dobrze napisane, brawo! Czytam, i jakbym tam był. Może troszkę też dlatego, że faktycznie tam byłem :)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, Beni Mellal, PACMA - Parachute Air Club du Maroc, to świetne miejsce do skakania w zimie. Ciepło, wesoło, egzotycznie, a jednocześnie swojsko. Tak po prostu fajna strefa http://www.pacma.ma/club.php
"Berberyjska whisky" - ciągle przede mną, podobno warto!
OdpowiedzUsuń