wtorek, 4 lutego 2014

Na skoki do Maroka



Skoki nad Atlasem
 Maroko urzekło mnie od drugiego wejrzenia. Od drugiego, jako że podobnie jak chyba większość turystów z Polski odwiedzających ten kraj za pierwszym razem, na początku trafiłam do Agadiru, który moim subiektywnym zdaniem jest po prostu mało urodziwym kurortem. Jeden wielki plac budowy i gruzowisko, brzydka plaża, słaba infrastruktura i ogólnie nic atrakcyjnego. Na szczęście już na drugi dzień rano wyjeżdżałam zobaczyć prawdziwe Maroko, to w którym się zakochałam. Romantyczna Essaouira, zabytkowy Rabat, monumentalna Casablanca, bezkresna medyna w Fezie, winem płynące Meknes, wydmy Merzougi, wąwóz Dades, doliny rzeki Ziz i Todra. W Maroku jest tyle do zobaczenia, że długo by tu wymieniać. Jedno miejsce piękniejsze od drugiego. Już na początku mojej pierwszej wizyty, wiedziałam, że tam jeszcze wrócę. Od razu powstało również małe marzenie – jak cudownie byłoby tu sobie skoczyć…

Od marzenia do Beni Mellal 
Strefowy Pilatus Porter
Owa abstrakcyjna wówczas myśl, przerodziła się w plan. Wtedy nie wiedziałam nawet, czy w Maroku jest w ogóle gdziekolwiek strefa. Na szczęście to łatwo się w dzisiejszych czasach sprawdza. Szybki rzut oka w internet i okazało się, że i owszem, niedaleko Marakeszu jest regularna strefa spadochronowa! Niecały rok później, w środku polskiej zimy i przy mrozach sięgających -20 stopni, leciałam już tanimi liniami z Londynu w moją drugą (i nie ostatnią) podróż do Maroka, z kombinezonem i kaskiem w bagażu podręcznym. 

Parachute Air Club du Maroc
Na zimowych skokach w Maroku byłam już dwukrotnie. Strefa spadochronowa PACMA (Parachute Air Club du Maroc)  znajduje się tuż za miejscowością Beni Mellal, jakieś niecałe 200 km na północ od Marakeszu, drogą na Fez. Jak na standardy marokańskie, 200 km to nie tak daleko. Na lotnisko naprawdę łatwo trafić. Okazuje się, że PACMA to po prostu miejsce, gdzie zimują Francuzi. Jak tylko kończy się sezon w Europie, koledzy z Francji robią przebazowanie i między listopadem i kwietniem skaczą właśnie w Beni Mellal. Tak więc obowiązujący język na strefie (jak i w całym Maroku) to francuski, no chyba, że ktoś zna arabski. Z angielskim lekko nie jest, ale da radę, przynajmniej na lotnisku nie było problemu. O przyjeździe uprzedziliśmy po prostu przez Facebook’a, pytając czy będzie można sobie ot tak rekreacyjnie skoczyć i czy będzie można wypożyczyć jakiś sprzęt. Mając w planach nieco dłuższą wycieczkę na południe, na lotnisku planowaliśmy być nie więcej niż dwa dni, więc nie warto było tachać własnego sprzętu z Polski. 

Strefa w Beni Mellal
Na miejscu z niczym nie było problemu. Jechaliśmy z licencją USPA w ręce. Uprzejma (słowa po angielsku nie mówiąca) Marokanka w quasi-manifeście dała nam standardowe formularze do wypełnienia, zaplanowała na następny wylot i pokazała które sprzęty możemy sobie pożyczyć. Trochę duże, ale co tam, na skok krajoznawczy będą jak znalazł. Ja przynajmniej miałam autentyczny plan delektowania się widokami malowniczych gór Atlas, frunąc sobie na mojej Elektrze 190. I tak też właśnie było. Elegancki samolot – Pilatus Porter, w środku AFFy, tracki, na płasko i na pionowo, standardowa mieszanka stylów. Nie uświadczyliśmy jedynie tandemów. Wszystko dobrze zorganizowane, bez żadnych niespodzianek. Ceny standardowe i za skok, i za wypożyczenie, bardzo dobra układalnia w hangarze. Lotnisko olbrzymie, bez wyraźnie zarysowanych granic, bo z jednej strony po horyzont rozpościerają się pola i łąki marokańskiego interioru, a z drugiej wyrastają zbocza Atlasu. Pilatus wspina się na 4000 metrów dość szybko, aż za szybko, bo lot nad samym Atlasem jest absolutnie cudownym doświadczeniem. Aż nie chce się wyskakiwać. Widoki po prostu mega, choć na wszelki wypadek, jeśli jeszcze ktoś na mapę Maroka nie zerkał, warto podkreślić że Beni Mellal jest u podnóża gór, i oceanu to stąd nie widać ;-) Na wybrzeże jest jakieś pół dnia drogi.

Widoki piękne, a tu trzeba wychodzić

Lotnisko w Beni Mellal.


Lotniskowa logistyka
Przerwa na jedzenie
Kilka słów jeszcze o infrastrukturze na lotnisku i poza. Lotnisko to obiekt post-wojskowy, więc zaplecze jest solidne. Cały obszar zabudowań (od strony drogi) jest ogrodzony i strzeżony przez miejscową policję, łącznie z parkingiem, gdzie przy wjeździe trzeba pokazać paszport. Tak więc ogólnie to teren bardzo bezpieczny, nic nie ginie, nikt nie zaczepia, wokół tylko spadochroniarze. Obok hangaru jest namiot gastronomiczny. Wczesnym popołudniem na strefie jest fajrant, odgórnie zarządzona przerwa obiadowa dla wszystkich, gdzie za dosłownie kilka euro można się najeść do syta świeżymi tażinami i innymi specjałami kuchni lokalnej. Ta przerwa obiadowa trwa około godziny. Można, choć nie trzeba korzystać z poczęstunku, ale na wspólny obiad schodzą się wszyscy tamtejsi skoczkowie i obsługa strefy, łącznie z pilotem, strefa na ten czas po prostu przestaje działać. Co do zakwaterowania, to wszyscy Francuzi stacjonują w jednym z hoteli w mieście (Beni Mellal). Bardzo przyzwoite 4-gwiazdkowe lokum, lepszego w mieście po prostu nie ma. Dla spadochroniarzy mają tam specjalny pakiet promocyjny, więc warto zagadać na lotnisku, to pomogą wynegocjować lepszą cenę. Z hotelu na lotnisko to jakieś niecałe 15 minut drogi autem. Z wypożyczeniem auta w Maroku nie ma najmniejszego problemu, a przy tamtejszych odległościach bez pojazdu raczej ciężko. 

A po skokach…
Wodospad d'Ouzoud
Tak więc skakanie w Maroku jest po prostu łatwe, „po europejsku”, tyle że przy dużo korzystniejszym klimacie i fascynującym otoczeniu. A co robić, jeśli poza skokami chce się jeszcze zobaczyć kawałek Maroka? Nic prostszego. Najbardziej oczywistym kierunkiem jest rzecz jasna Marakesz – punkt obowiązkowy, na zwiedzanie którego trzeba sobie zarezerwować przynajmniej dwa dni (naprawdę warto zobaczyć i w dzień, i w nocy). Niedaleko Beni Mellal jest jednak jeszcze jedno absolutnie niesamowite miejsce, z niewiadomych przyczyn rzadko opisywane w polskich przewodnikach. Dla mnie, najpiękniejsze miejsce w całym Maroku – Cascades d'Ouzoud. Drugi, po Wiktorii, największy wodospad Afryki. Miejsce, które naprawdę warto zobaczyć. Lokalny przewodnik za około 10 euro od osoby, zabiera na długi kilkukilometrowy spacer po całej dolinie. W zależności od predyspozycji osobistych, do wyboru są dwie trasy: krótsza i łatwiejsza, oraz full package, czyli około 4 godziny, z mini wspinaczką i przeprawą przez przełomy rzeczne, namiastką marokańskiego safari i wizytą u miejscowych rastafarian :) Poza sezonem jest tam naprawdę niewielki ruch, więc przewodnikom się nie śpieszy, makaki (które na 100%  się spotka!) się nie płoszą, a osiołki ryczą jeszcze głośniej. A potem, cóż, albo z powrotem na lotnisko, albo czas na „berberyjską whisky” i w dalszą drogę. 

"Berberyjska whisky" czyli herbatka miętowa

·         Strefa: PACMA - Parachute Air Club du Maroc,
o   www: http://www.pacma.ma,
·         -Miejscowość: Beni Mellal, Maroko
·         -Kiedy jechać: strefa działa wyłącznie od listopada do kwietnia
·         -Najbliższe lotnisko międzynarodowe: Marakesz
·         -Samolot: Pilatus Porter
·         -Wysokość skoków: 4000 m
·         -Ceny: Standardowe, około 100 PLN/skok, można płacić w Euro, tylko gotówką
·         -Język: francuski, po angielsku da radę J
·         -Możliwość pożyczenia sprzętu: Tak (choć tylko większe czasze, 170+)
·    -Zakwaterowanie: Hotel w Beni Mellal (marokańskie ****, przyzwoity), ok. 15 minut samochodem od -lotniska

Gorąco polecam :)
 
Była, skakała i Maroko zwiedzała,
Kasia Pieczka



2 komentarze:

  1. Dobrze napisane, brawo! Czytam, i jakbym tam był. Może troszkę też dlatego, że faktycznie tam byłem :)
    Potwierdzam, Beni Mellal, PACMA - Parachute Air Club du Maroc, to świetne miejsce do skakania w zimie. Ciepło, wesoło, egzotycznie, a jednocześnie swojsko. Tak po prostu fajna strefa http://www.pacma.ma/club.php

    OdpowiedzUsuń
  2. "Berberyjska whisky" - ciągle przede mną, podobno warto!

    OdpowiedzUsuń